- Cii, mów ciszej.
- Sophie?
- …morfiny. Ma jej… zbyt… wychłodzona.
- Co z nią będzie?
- Nie wiadomo.
Leżała tak już piątą godzinę, od czubka nosa po palce u stóp owinięta kocami, i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele osób stoi nad jej szpitalnym łóżkiem. Do jej zamkniętego na wszystko umysłu dochodziły co prawa jakieś słowa wychwycone z rozmów toczących się nad jej ciałem, mimo to niczego nie analizowała, zdawało jej się, że wszystko jest tak męczące, że nawet myślenie sprawi jej ból.
Spędziła świadomie na lodowatym balkonie jedynie pół nocy, gdyż drugie pół przeleżała tam ledwo przytomna. Nie wiadomo jak znalazła się w szpitalu, ale z tego wynika, że jej „troskliwa” mamusia zechciała łaskawie pofatygować się do jej pokoju.
Temperatura jej ciała wynosiła nieco ponad 30,5 stopni Celsjusza, było więc naprawdę źle. Oliver zaalarmowany sytuacją znalazł się w szpitalu jak najszybciej i ani na moment nie puszczał dłoni ukochanej.
Wyszedł w końcu na korytarz, z oczami pełnymi łez i sercem wypełnionym szczelnie nadzieją, że będzie dobrze, że z tego wyjdzie, że będzie jak dawniej. Ba, musiało być.
Całe godziny spędzał na wędrówkach od sali Jessiki, do Sophie i po drodze myślał, jak to możliwe, żeby człowiek w tak krótkim czasie potrafił wykorzystać cały swój zapas nieszczęść.
Kawa za kawą, puste kubki sypały się obok niego w niezbyt zgrabny stosik, a opakowania po tabletkach uspokajających zalegały w jego pełnych już kieszeniach. Świeże powietrze, tak, jedyne, czego mu trzeba.
Wyszedł powoli na zewnątrz, chłonąc mroźny powiew nocy. Wziął kilka głębokich wdechów, siadając na schodach i wpatrzył się w ciemność, nawet nie starając się tam dostrzec jakichkolwiek kształtów. Nawet jego myśli nie skupiały się na niczym konkretnym, po prostu siedział i starał się wyłączyć od wszystkiego.
Poczuł za sobą lekki powiew wiatru i delikatny dotyk na ramieniu.
- Wszystko w porządku?
Mama Sophie usiadła obok niego i w skupieniu wpatrzyła się w jego twarz.
Wzruszył ramionami.
- Miłość mojego życia leży tam, obezwładniona, a ja nic nie mogę zrobić, tylko piję kawę za kawą, żeby przypadkiem nie przespać tego momentu, kiedy się obudzi. W każdej chwili może odejść, może się okazać, że jej organizm już może nie pracować tak dobrze, jak kiedyś. Może po prostu przestać oddychać i znieruchomieć na zawsze. Faktycznie, jest w porządku.
Kobieta westchnęła i pogładziła go po plecach. Odezwała się cicho:
- Sophie ma wielkie szczęście, że cię ma. – zamilkła na kilka sekund, po czym znów powiedziała, dużo ciszej: - Mimo tego, co o tobie słyszałam.
Oliver wyprostował się i powoli odwrócił głowę w jej stronę. Zmrużył oczy.
- Co pani o mnie słyszała? Kto pani naopowiadał jakichś bzdur? Jessica?
- Nie, nie. Mój… e, były mąż. Mówił… Zresztą, nieważne, nie chcę, żebyś się teraz denerwował. Spokojnie, to nic.
- Co. Pani. Mówił? – powiedział wyraźnie każde słowo, jakby bał się, że nie dotrze to do kobiety.
Liz zaśmiała się nerwowo i potarła dłoń palcami. No cóż, mogła się nie odzywać.
- Oliver, naprawdę nic. Myślę, że kłamał, bo to niemożliwe, żeby Jessica przez ciebie płak… Oj. – zorientowała się, że powiedziała za dużo, kiedy chłopak gwałtownie się podniósł.
- Zawsze robiłem wszystko, żeby nie doprowadzić kobiety do płaczu. Zdaję sobie sprawę, że każdy popełnia błędy, ale proszę mi uwierzyć, jestem PEWIEN, że Jessica przeze mnie nie płakała.
Spojrzał na nią jeszcze chłodno i rzucił:
- A teraz przepraszam, mam coś do załatwienia.
- Oliver… - zaczęła łamliwym głosem, ale widząc jego wysoką sylwetkę znikającą w bieli szpitala, zamilkła.
Ha, pewnie. Niech wszyscy go obwiniają, oczerniają, oskarżają, bo on wcale nic nie czuje. Prychnął.
Szybkim krokiem przechodził przez korytarze, mijał zaniepokojonych jego pędem lekarzy, by dotrzeć do tej sali, która była jego celem. Białe drzwi z numerkiem 58 zamajaczyły się w oddali, więc na nic nie czekając pchnął je i wzrokiem odszukał osobę, do której zmierzał.
Zimno. Tak bardzo mi zimno.
Umysł Sophie toczył sam ze sobą wojnę, co chwila rozmyślając się co do swoich celów i zmieniając je. Trzęsła się cała, mimo bycia okrytą kilkoma kocami, czuła suchość na języku i lód na zsiniałych ustach, którego za nic nie mogła się pozbyć. Marzyła teraz o kominku, trzeszczącym drewnie i gorącym kakao, a jedyne, co miała, to zamarznięte na kość kończyny i utraconą sprawność do logicznego myślenia.
Oliver, gdzie jesteś? Czemu cię tu nie ma?
Z zewnątrz wyglądała prawie że na martwą; blada i nieruchoma. Lecz wewnątrz żyła własnym niewidzialnym życiem pragnąc wyrwać się z tej klatki raz na zawsze i wrócić do normalnej egzystencji.
Była jak w pułapce.
Żyły wypełnione były lodem, serce otoczone mrokiem, myśli zasłonięte czarną powłoką. Było jej z tym tak bardzo niewygodnie, tak bardzo cierpiała.
- Co z Sophie? – zachrypiała Jess zaraz po zauważeniu wchodzącego do środka Oliego. – Obudziła się?
Powoli pokręcił głową, siadając na skraju łóżka. Dziewczyna chwyciła jego dłoń i kilka razy pogładziła ją kciukiem.
- Będzie dobrze – obiecała mu, spoglądając w jego ciemne tęczówki. – Na pewno, nie może być inaczej.
- A ty jak się czujesz? – zręcznie zmienił temat, sztucznie się uśmiechając. – Leki coś pomagają? Może zawołać pielęgniarkę?
- Nie, nie, wszystko w porządku. Dzięki za fatygę. – posłała mu jeden z tych uśmiechów, za którymi kiedyś tak przepadał. – Jesteś kochany.
Przyjrzał jej się z uwagą.
- Zmieniłaś się.
Westchnęła. Poprawiła się na łóżku i nieco się podniosła. Zbliżyła się nieznacznie do twarzy chłopaka i odpowiedziała:
- Wiem. Staram się i cieszę się, że to zauważyłeś. To wszystko, co stało się ostatnio… upewnia mnie tylko, że to, jak zachowywałam się wcześniej to była jakaś porażka. – parsknęła cichym śmiechem. – Kiedy tylko wyjdę ze szpitala obiecuję, że dam tobie i Sophie spokój. Wiem, że oboje za mną nie przepadacie, więc po prostu się ulotnię i dam wam się sobą cieszyć. Będzie inaczej.
Przekrzywiła lekko głowę, spoglądając w dół. Chłopak najdelikatniej jak umiał dotknął palcem jej podbródka i uniósł go w górę.
- Nie ulotnisz się – powiedział cicho. – Wiesz, że wciąż jesteś ważną częścią mojego życia?
Poczuła gorąc na policzkach, który niechybnie oznaczał wpłynięcie różu na twarz.
- Ale masz teraz Sophie. – usiłowała się bronić. – Nie możesz jej tak po prostu zawieść…
- I nie zawiodę – przerwał. – Chcę jedynie, żebyś wiedziała… Że ja wciąż… Coś…
Zamilkł i zamknął oczy.
Jessica przypatrywała mu się przez chwilę, w końcu wtuliła się w jego tors, wsłuchując się w miarowe bicie serca.
- Ja też – szepnęła.
Odchrząknął.
- Naprawdę?
- Mhm. Od dawna chciałam ci to powiedzieć, ale Sophie była non stop obok ciebie, a widzę przecież jak się kochacie, nie jestem ślepa.
Westchnął i ramieniem otoczył drobne ciało dziewczyny.
- Jess?
- Hm? – odwróciła głowę w jego stronę, patrząc na niego pytająco.
Dotknął wargami jej ust, tylko na parę sekund, a potem wstał i przyłożył dłoń do twarzy jakby dopiero teraz zorientował się, co zrobił. Jessica cofnęła się na skraj łóżka i naciągnęła rękawy na całą długość dłoni. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie zimno.
Wybiegł z sali, nic nikomu nie tłumacząc, praktycznie od razu wpadając na mamę Sophie, która gorączkowo się za kimś rozglądała. Na jego widok widocznie jej ulżyło.
- Tu jesteś… Posłuchaj, Sophie się obudziła i pyta o ciebie. Szukałam cię wszędzie, gdzie ty byłeś…
Zerknęła do środka pomieszczenia, z którego wyszedł i kiedy tylko zauważyła Jessikę, natychmiast się cofnęła, wybąkała pod nosem coś w stylu, żeby szybko przyszedł, i odeszła, nerwowo stukając obcasami po posadzce.
No to ładnie, pomyślała jeszcze, rzucając ostatnie spojrzenie na Olivera.
Sophie była już przytomna.
Czuła coraz większy ból rozchodzący się po kościach, ale uśmiechem starała się to maskować i czekała jedynie na przyjście Oliego. W końcu to dla niego się obudziła i to dla niego teraz walczy.
Mama weszła do sali, uprzedziwszy to pukaniem do drzwi i usiadła na brzegu łóżka.
- Jak się czujesz? Oliver zaraz będzie.
Dziewczyna nie zwróciła na niepewny ton przy drugim zdaniu.
- Wszystko mnie boli, ale poza tym okej. Gdzie on jest?
- Zaraz przyjdzie – ponowiła swoje zapewnienie matka. – Odpoczywaj, może postaraj się zasnąć…
Nastolatka parsknęła krótkim śmiechem.
- Dopiero co się obudziłam, nie jestem śpiąca, uwierz mi. Hm… mamuś? Możesz go poszukać?
Z westchnieniem się podniosła i pokiwała głową. Wyszła na korytarz nie bardzo wiedząc, co o tym wszystkim myśląc. Między Jessiką a Oliverem widocznie coś było, nie mogła zaprzeczyć i wolała nawet nie myśleć jak bardzo mogłoby to złamać serce jej córce.
Nie musiała szukać daleko; chłopak siedział pod ścianą, z głową opartą na kolanach. Nie poruszał się i wyglądało to nawet tak, jakby usnął.
Trąciła go w ramię, a on zerwał się jak oparzony.
- Oli? Prosiłam cię, żebyś poszedł do mojej córki, pamiętasz? – zaczęła spokojnie. – Wypytuje o ciebie.
- Ja… Wiem, już szedłem… Przepraszam, już idę – zaczął się plątać. – Muszę nad czymś pomyśleć – dodał szeptem. – Powie jej pani, że kupuję kawę albo coś? Pięć minut. Kiwnęła głową. Tak, coś niezaprzeczalnie było na rzeczy.
Natychmiast po powrocie do domu mama Sophie porządnie się nią zajęła. Same ciepłe napoje, cała masa koców, zero przemęczania, syropy. Leżała na łóżku z telefonem na kolanach i wysłuchiwała rzekomo zainteresowanej jej stanem zdrowia matki. Chciała wreszcie mieć spokój, miała w głowie pewien plan, a jego powodzenie zależało tylko do tego, kiedy nareszcie zostanie sama w pokoju.
Jej, w końcu się udało.
Wstała, nakładając na ramiona coś cieplejszego i stanęła przy oknie, opierając czoło o chłodną szybę. Na klawiaturze telefonu nerwowo wystukała palcami numer telefonu, który o kilku godzin powtarzała sobie w myśli. Sto razy sprawdziła, czy nigdzie się nie pomyliła, zacisnęła pięść na dziwnie ssącym brzuchu i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Jeszcze mogę się rozłączyć – powiedziała cicho i sekundę później ktoś odebrał.
- Brian, słucham?
Oddychaj, Oliver. Oddychaj.
To przecież nic. To nic, że Jessica wzbudza w tobie takie emocje, to nic, że jedyne, co masz teraz przed oczami to jej gładka skóra i delikatne palce dłoni sunące po jego własnych ramionach.
Ugh, stop, idioto.
Musisz iść do Sophie. Tak, Sophie. Martwisz się o nią, musisz się o nią martwić. Nie możesz jej tak po prostu zostawić. Wyszła co dopiero ze szpitala, a ty jeszcze nie pojawiłeś się u niej w domu?! Jak tak możesz… Żeby nie było zdziwienia, jak cię zostawi i znów wybuchnie jakaś kłótnia.
Dlaczego gadam sam ze sobą?
A tak. Bo jestem idiotą. I w dodatku cholernym dupkiem.
Wstał wreszcie z podłogi i otrzepał niewidzialny kurz z czarnych spodni. Zakręciło mu się w głowie, przed oczami widział tylko mroczki i musiał złamać się skraju biurka, aby nie upaść. Odetchnął. Co się z nim działo? Miał się już zaczynać bać?
Bez żadnego pożegnania i nie zaszczycając mamy uważnie na niego spoglądającego ani jednym spojrzeniem, trzasnął drzwiami wejściowymi i powoli zaczął schodzić na dół. Dziwaczny ból głowy ustał, więc bez problemu dotarł na sam dół. Zbierało się na burzę. Zaczął żałować, że nie wziął parasola, ale teraz już nie było odwrotu.
Choćby nie chciał, musiał teraz odwiedzić dziewczynę, dla której wciąż istniał.
Swoje kroki skierował w stronę miasta. Jego myśli znów zakryła czarna płachta i całkowicie się wyłączył.
A potem pamiętał już tylko, jak obejmowała go Jessica, płacząca mu w ramię.
Znowu zawalił.
Rozłączyła się, czując jak na jej wargi wpływa gigantyczny uśmiech. Brian. Jego głos, znowu mogła go usłyszeć. Praktycznie czuła obok siebie jego obecność, zapach jego perfum, jego dotyk. Lekka chrypka, jaką obdarzoną była barwa jego głosu wciąż rozbrzmiewała w jej głowie.
Boże, co się z nią działo?! Czy ona właśnie umówiła się na spotkanie ze swoim ex?
A co z Oliverem? Przecież do siebie wrócili. Przecież się kochają, przecież ona kocha jego, on ją. Co do diabła…
Pojutrze. Aż pojutrze miała znowu zobaczyć Briana. Jego delikatne dołeczki w policzkach podczas uśmiechu, wtulić się w jedwabistą koszulę, którą zapewne ubierze (w końcu, sama pomogła mu ją kiedyś wybrać). Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak za nim tęskniła. Jej mózg ani na moment nie kwapił się, aby zadać sobie ten trud i przywołać do myśli jego sylwetkę.
Pomyśl o Oliverze. Na pewno się o ciebie martwi.
Hm, właśnie, gdzie on jest? W szpitalu coś strasznie kręcił, plątał się w słowach, obiecywał, że zajrzy. I co? Nie, nie będzie do niego dzwonić, bo on pomyśli, że się narzuca. Niech sam napisze, przyjdzie, cokolwiek. Musiała czymś zająć myśli.
Zeszła na dół, do mamy. Kobieta siedziała na kanapie, wzrok utkwiony miała na ścianie. Sophie chrząknęła.
- Sophie? Lepiej się czujesz? Gdzie tw…
- Mamo – zaczęła z westchnieniem. – Daruj sobie. Tak, lepiej się czuję. Zrobię sobie coś do picia, okej? Mogę? – zmusiła się do uśmiechu.
- Jasne. – Liz pokiwała głową, wstając i idąc za córką do kuchni.
Patrzyła przez chwilę, jak wyciąga z szafki saszetki z herbatą i jak nastawia sobie wodę. Dziewczyna jęknęła, wyczuwając jej wzrok na swoich plecach.
- Umiem sobie zrobić herbatę – przewróciła oczami i powróciła do zalewania kubka.
Kobieta podeszła bliżej i zanim dotknęła ramienia córki, zawahała się. W końcu położyła dłoń na jej skórze i kilka razy ją pogładziła.
- Wszystko w porządku? – zapytała spokojnie.
- Czemu miałoby nie być? – Sophie wciąż na nią nie patrzyła.
- Nie chcę się wtrącać ani ingerować w wasze życie, ale… Nie pokłóciliście się znowu z Oliverem, prawda?
W końcu się odwróciła. Posłała matce długie spojrzenie i ledwo zauważalnie uniosła lewą brew.
- Nie. Skąd taki pomysł? Albo nie, nie chcę wiedzieć. Mam dość tego, co wymyślasz. A teraz przepraszam, możesz się odsunąć? Nie mam jak przejść.
Oparła rękę na biodrze czekając, aż kobieta przepuści ją w przejściu. Ta westchnęła i posłusznie zrobiła krok w prawo. Dziewczyna szybko ją wyminęła, zahaczając ramieniem o jej. Czyli znowu robiła coś źle? Znowu było nie tak? Znów wszystko było na nią?
Dziewczyna wróciła do swojego pokoju, z całej siły trzaskając drzwiami. Dobry humor ulotnił się w sekundzie. I przez tą samą osobę, co zawsze.
Wściekłość zacisnęła jej palce na porcelanowym kubku nieco za mocno i już chwilę potem klęczała w parzących odłamkach naczynia.
Deja vu?
Już kiedyś tak było. Przecież leżała już bezwładnie na ziemi, w odłamkach szkła i gorącym napoju. I płakała.
No tak, a teraz była silna. Nie uroniła dziś jeszcze ani jednej łzy i chyba się nie zanosiło.
Nie zważała na to, że zbyt gwałtownie zbierała kawałki. Ignorowała ból krwawiących dłoni. Była po prostu wściekła.
Tak wściekła, że nagle po prostu chwyciła któryś fragment i, histerycznie się śmiejąc, przejechała nim po całym wierzchu przedramienia.
Widok krwi ją odprężał.
A potem było już tylko gorzej.
nie było mnie ponad miesiąc, nie wiem, jak mam Was przeprosić.
nie obrażę się, jeśli będziecie chcieli spalić mnie na stosie, pogrzebać żywcem, czy coś.
należy mi się w końcu, jeju, naprawdę przepraszam.
a teraz uwaga: patts będzie się idiotycznie tłumaczyć.
well, miałam egzaminy, więc mogę zwalić wszystko na to, i chyba tak zrobię XDD
poza tym, kompletnie nie miałam pomysłów, ugh.
mam nadzieję, że naprawdę nowy rozdział będzie szybciej, będę się starać, i promise.
i komentujcie, pls ;-;