Dziewczyna w końcu musiała się z tym zmierzyć, poprawiła więc włosy i nacisnęła klamkę. Od progu uderzył ją zapach papierosów i czegoś przypalanego, jak gdyby zostawiono garnek na ogniu i całkiem o nim zapomniano. Zdjęła cicho buty, nie chcąc póki co się ujawniać, na wypadek gdyby ktoś był w mieszkaniu, i na palcach przeszła do kuchni.
Blat zawalony był pustymi butelkami, odłamkami szkła i zeschniętą połówką chleba, która leżała tam już od kilku dni. Nikt jakoś nie kwapił się, by ją wyrzucić, a nastolatka bynajmniej nie chciała być tą osobą. Spojrzała z odrazą na bałagan i mruknęła tylko do siebie, że takie są skutki powrotu ojczyma do domu. Wyłączyła gaz pod patelnią, jednocześnie odkrywając tajemnicze źródło smrodu i przeszła przez korytarz do swojego pokoju.
Jedyne miejsce, do którego jej rodzice od siedmiu boleści się nie przyczepili. Opadła z ulgą na skrzypiące łóżko i odetchnęła kilka razy.
Po chwili wstała i otworzyła na oścież okno wyglądając na zewnątrz. Prychnęła. Mieszkała chyba w najohydniejszej i najbrudniejszej części miasta. Przeprowadzili się tu po tym, jak jej rodzicielka poznała swojego obecnego męża, porzucając duże mieszkanie w centrum na rzecz tego śmietnika.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na dwie sąsiadki, które stanęły centralnie pod jej oknem i zaczęły głośno rozmawiać o dzisiejszej młodzieży i jej złym zachowaniu.
- Widać, że nie masz swoich dzieci - mruknęła dziewczyna.
Dosłownie sekundę później usłyszała trzaśnięcie drzwiami i krzyk mężczyzny. Do jej uszu doszedł jeszcze głos sąsiadek: "Oho, ojciec wrócił" i poczuła na swoich ramionach mocne uściśnięcie. Obróciła się gwałtownie stając twarzą twarz z ojczymem, czując uderzający zapach alkoholu.
- Witaj, Jessiko - wysyczał i zacisnął swoje dłonie mocniej na delikatnej skórze nastolatki.
Znowu płakała, skulona na kanapie. Myślała, że już jej przeszło, że się jakoś pogodziła ze stratą Oliego, a to powróciło ze zdwojoną siłą. Spotkanie z chłopakiem przywołało do jej umysłu wszystkie wspomnienia i na powrót marzyła o tym, by cofnąć czas i zacząć wszystko od nowa.
Co kilkadziesiąt sekund spoglądała na zegarek, mając na uwadze to, że za niecałe dwadzieścia minut z pracy miała wrócić jej mama. Pasowałoby się do tego czasu ogarnąć, żeby nie otworzyć jej drzwi w postaci zaryczanej gówniary, ale każda próba powstrzymania łez kończyła się niepowodzeniem.
Dlaczego nie walczyła? Dlaczego nie chciała się zgodzić na powrót do Olivera, dlaczego nie chciała zacząć wszystkiego od nowa? Bała się, że znowu coś nie wyjdzie. Było im razem zbyt dobrze, żeby coś się nie zepsuło. To była tylko kwestia czasu, żeby wszystko się zawaliło.
Nie wiadomo jak długo tak leżała, ale w pewnym momencie poczuła jak ktoś okrywa ją kocem i gładzi po policzku. Otworzyła oczy.
- Znowu płakałaś? - jej mama spojrzała na nią z uwagą. - Oliver?
Sophie pokiwała tylko głową w obawie, że gdyby się odezwała, glos zacząłby jej się łamać. - Był tu?
Zaprzeczyła, znów ruchem głowy.
- Dzwonił? Pisał?
Nie, nie.
- Więc co? Widziałaś się z nim?
Kiwnięcie.
Mama odwróciła na moment wzrok, po czym z powrotem zwróciła go na córkę.
- Zaczniesz ze mną normalnie rozmawiać?
Sophie kiwnęła głową, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Opowiesz co się stało?
- Jego kolega po mnie przyszedł - zaczęła cicho - i zaprowadził mnie do niego. Prosił mnie, wręcz błagał, bym do niego wróciła. Nie zgodziłam się. Wiesz, kiedy to mówiłam, to było coś w stylu, jakbym to nie była ja. Z jednej strony chciałam, żeby już na zawsze dał mi spokój, z drugiej cholernie za nim tęsknię... - ściszyła glos, ocierając z policzka niewidzialną łzę. - Tęsknię za nim, mamo...
Kobieta ze współczuciem spojrzała na dziewczynę.
- Zadzwoń po niego. Niech tu przyjdzie, pójdziecie na spacer, porozmawiacie. Spróbuj mi zaufać i tak zrób, hm? - spróbowała się uśmiechnąć.
Sophie już chciała powiedzieć, że to najgłupszy pomysł pod słońcem i to spotkanie na pewno nic im nie da, ale ugryzła się w język. Po przeanalizowaniu słów, które co dopiero wypowiedziała mama zaczęła dostrzegać w nich jakieś dobre strony. Kącik jej ust uniósł się ledwo zauważalnie do góry.
- To ja zaraz wracam - rzuciła i pobiegła na górę, by odnaleźć swój telefon.
Nie zawahała się ani chwili wybierając numer chłopaka, w obawie przed swoim tchórzostwem. Słysząc, że odebrał wypaliła od razu:
- Oliver, mógłbyś do mnie przyjść? Chcę o czymś z tobą porozmawiać.
Cały w skowronkach chłopak od razu się zgodził i z racji, że od czasu ich poprzedniego spotkania jeszcze nie wrócił do domu, tylko w podłym nastroju włóczył się po mieście, skierował swoje kroki do domu dziewczyny.
Dokładnie w tym samym czasie Jessica z mokrą od łez i krwi twarzą uciekała przez okno z tego piekła. Na szczęście patent skakania z pierwszego piętra miała już opanowany, gdyż wiele razy opuszczała swój pokój w ten sposób, więc wystarczyło jak złapała się barierki balkonu znajdującego się zaraz obok i swobodnie opadała na ziemię, przeważnie nic sobie nie robiąc.
Ojczym pobił ją tak brutalnie, jak nigdy wcześniej. Z nosa ciekła jej stróżka krwi, siniak na policzku i przedramionach dodawały całej sytuacji dodatkowego dramatyzmu, a jej lewa noga przy każdym stanięciu na ziemi bolała coraz bardziej.
Nie myślała nawet, gdzie biegnie, byleby uciec. Modliła się w duchu, by mężczyzna nie zauważył jej zniknięcia i nie zaczął jej gonić, przynajmniej do czasu, aż znajdzie się w bezpiecznej odległości.
Mijala przechodniów, z których nikt nic sobie nie robił z rannej dziewczyny i jednocześnie prowadziła ze sobą w duchu monolog o tym, jak długo udawało jej się ukryć te problemy przed koleżankami, nauczycielami i całą resztą. Zgrywała pewną siebie tylko po to, by to zamaskować. Kiedy jeszcze była z Oliverem, jej matka i ona na szczęście jeszcze nie mieszkały z tym tyranem, więc przemoc się nie pojawiała.
Powoli zaczynało jej brakować tchu. Zatrzymała się na moment i zrobiła krok do przodu, nie zwracając nawet uwagi na to, że wchodzi na jezdnię pełną rozpędzonych samochodów.
- Jessica, cofnij się! - usłyszała jeszcze, zanim ból oszołomił ją ze wszystkich stron.
Sophie czekała. Naprawdę długo czekała, cholernie długo stała przed domem i patrzyła z oczekiwaniem na drogę, wypatrując Olivera. Dała mu szansę, a on co? Nawet nie raczył się pojawić.
- A weź się odwal - mruknęła, wchodząc do domu.
Mama stała w kuchni, szukając czegoś w lodówce. Słysząc trzaśnięcie drzwiami wychyliła się do salonu i na widok Sophie zdziwiona zapytała:
- Już wróciliście?
- Nigdzie nie byłam - westchnęła. - Nie przyszedł.
- Czekałaś na niego tyle czasu na zewnątrz?
- Taa. Jestem głupia, wiem.
Dziewczyna już miała wchodzić na schody, gdy poczuła jak matka złapała ją za nadgarstek. - Zadzwoń do niego - zaczęła, ale nastolatka nie dała jej skończyć.
- Zadzwoń, tak? Nie masz innych porad? Mam tylko do niego wydzwaniać i robić z siebie idiotkę?! Dziękuję bardzo, nie skorzystam. Poza tym - dodała, stając już na stopniu - skoro wypadło mu coś TAK ważnego, że mnie olał, powinien sam zadzwonić.
Ruszyła na górę, aż kipiąc wściekłością. Dała mu szansę? Dała. Wykorzystał ją? A gdzie tam.
Tylko się zbłaźniła. Pewnie tylko powiedział, że przyjdzie, żeby sterczała na mrozie jak ta głupia przez bite czterdzieści minut. A co? Chciała do niego wrócić, wszystko poukładać. Nie ma, przepadło.
Poczuła wibracje w kieszeni dżinsów.
- Aha, teraz sobie przypomniałeś - sarknęła, wyciągając telefon. - Halo? - syknęła do słuchawki.
- Sophie, przepraszam cię - krzyczał Oliver, znajdujący się aktualnie w jakimś bardzo głośnym miejscu, bo oprócz niego Sophie słyszała jedynie jakieś szumy i głosy innych ludzi. - Przepraszam, że nie przyszedłem, ale spotkałem po drodze Jessikę i...
- No jasne, że tak! - wrzasnęła. - Spotykaj się z Jessiką, podczas gdy ja tutaj będę na ciebie czekać! Masz rację!
- Nie, to nie tak...
Nie dokończył swojej przemowy, bo dziewczyna po prostu przerwała połączenie.
- Znowu ta... - chwilę zastanawiała się nad epitetem pasującym do Jessiki, jednak zrezygnowała z ochrzczenia jej takim słowem - ...Jessica wszystko psuje. Pewnie sobie teraz siedzą u niego albo u niej w domu i Bóg wie, co robią. Albo poszli na jakaś imprezę, sądząc po odgłosach w tle.
Przez chwilę prowadziła ze sobą wewnętrzny dialog, gdy przerwał jej dźwięk smsa.
'Przyjdź do szpitala, obiecuję, że tam z tobą porozmawiam.'
- Do szpitala, tak? No cóż, romantyzmu w tym nie dostrzegam - przewróciła oczami.
Zeszła na dół i zajrzała do kuchni.
- Spotkał się z Jessiką zamiast ze mną - oznajmiła mamie, która słysząc to o mało co nie upuściła trzymanej teraz miski.
- Co? Dlaczego?
- Nie wiem, ale napisał mi właśnie wiadomość, żebyśmy się spotkali w szpitalu. Tam mamy pogadać - spojrzała na mamę wzrokiem mówiącym, co myśli o tej propozycji.
- Powinnaś iść - odparła kobieta, ku zdumieniu córki. - Naprawdę. Nieważne miejsce, powinniście pogadać. Widocznie to coś ważnego, skoro prosi o spotkanie tam...
- A wiesz co? Pójdę. I pokażę mu, co uważam o tej całej sytuacji.
Wkroczyła do przedpokoju, zakładając kurtkę i buty i już miała wychodzić, gdy do pomieszczenia wbiegła rodzicielka.
- Zapomniałam ci powiedzieć... Wieczorem spotykam się z twoim ojcem. Chcesz się z nim zobaczyć?
- Po moim trupie - odparła i nacisnęła klamkę.
Przed szpitalem znalazła się szybko. Właśnie biła się z myślami czy czekać na Sykesa tu, czy do niego napisać, kiedy usłyszała znajomy krzyk i sekundę potem Oliver objął ją swoimi silnymi ramionami.
Na chwilę się mu poddała. Czuła ten przyjemny zapach perfum, jego skórę na swojej, tak jak kiedyś.
Oderwała się od chłopaka gwałtownie i skrzyżowała ręce na piersi.
- I co masz mi do powiedzenia? Że wolałeś spotkać się z Jessiką niż ze mną? A teraz tak po prostu mnie przytulasz? Ciekawe.
- Posłuchaj mnie. Nie spotkałem się z Jessiką. Szedłem do ciebie i byłem świadkiem, jak weszła na ulicę prosto pod koła autobusu, rozumiesz? Nie spotkałem się z nią tak, by pogadać. Zobaczyłem to przypadkiem. Idąc do ciebie.
Zamilkła. Było jej wstyd, że za wcześnie oceniła sytuację. Spojrzała chłopakowi w oczy.
- Ach tak... Co z nią? Żyje?
- Żyje, jej stan jest już ustabilizowany. - zawahał się, nim wypowiedział kolejne zdanie. - Mogę cię znowu przytulić? Przepraszam, że wcześniej nie przyszedłem, naprawdę przepraszam. Możemy uznać, że tamtego nie było i to nasze pierwsze spotkanie?
Nic nie mówiąc, Sophie po prostu się w niego wtuliła, układając dłonie na jego torsie. On zaś przyciągnął ją bliżej siebie i pocałował w czubek głowy.
- Tak strasznie mi cię brakuje, Sophie - szepnął w jej włosy.
- Mi ciebie też - odpowiedziała równie cicho. - Przemyślałam to wszystko...
- I? Co postanowiłaś? - Oliver starał się ukryć swoje zdenerwowanie.
- Zacznijmy od nowa, okej? - podniosła głowę, wpatrując się w oczy chłopaka.
Radość, jaka nim wstrząsnęła, była nie do opisania. Zaśmiał się tylko krótko i odstąpił od dziewczyny, patrząc na jej nieśmiały uśmiech.
- Dziękuję ci, kochanie, dziękuję. Obiecuję ci, że nic już nie zepsuję. Możesz mi uwierzyć.
Oliver zaproponował, by poszli odwiedzić Jessikę. Po drodze opowiedział Sophie, jak doszło do wypadku i o czym powiedzieli mu lekarze. Wcześniej dziewczyna została bardzo brutalnie pobita, co prawdopodobnie wpłynęło na jej lekkie otępienie i wtoczenie się na ulicę.
Ruda leżała na szpitalnym łóżku, z wieloma rurkami wystających z jej ciała. Sophie szczerze nienawidziła szpitali, nigdy nie kojarzyły jej się z czymś dobrym. Odkąd spędziła w jednym z nich długi okres czasu zaraz po niezbyt udanej próbie samobójczej unikała tych miejsc jak ognia.
Przysiadła na kraju łóżka. Dziewczyna faktycznie miała na sobie ślady pobicia, a dodatkowo wypadek dodał jej nowych blizn i siniaków. Jej prawa noga spoczywała w gipsie, a lewa ręka owinięta była grubą warstwą bandaża. Biedna. Szczerze jej teraz współczuła. Mimo tego, co między nimi było, było jej przykro, że tak wcześniej zareagowała, pochopnie oceniając sytuację i zakładając, że Oliver wolał spotkać się z Jess niż z nią.
Siedzieli przy jej łóżku jeszcze kilka minut. Do pomieszczenia weszły dwie pielęgniarki, niosąc nowe kroplówki i jakieś leki. Grzecznie wyprosiły parę na zewnątrz i kazały czekać na wyniki.
Oliver oparł się o ścianę.
- Widzisz, jakie życie jest kruche? Nie wiadomo, czy na przykład dzisiaj nie zginę ja, albo ty… Chociaż na jedno wychodzi, gdybyś odeszła, też odebrałbym sobie życie.
Sophie doskoczyła do chłopaka i pogładziła go po policzku.
- Nie wolno ci tak mówić – pomachała mu palcem przed twarzą. – Nie wolno ci tak zrobić. Nawet gdyby stałoby się, jakby się stało, masz żyć, zrozumiano? Kim ja jestem, żebyś…
- Kim ty jesteś? – przerwał jej, stając naprzeciw dziewczyny i spoglądając w dół, na jej twarz. – Jesteś taką osobą, dzięki której chce mi się rano wstawać, wlec do szkoły, pisać te wszystkie sprawdziany, bo wiem, że po tym zawsze mogę się z tobą spotkać. Dotknąć, przytulić, powiedzieć, że cię kocham, być przy tobie. Jesteś osobą, która jest najcudowniejsza i najbardziej idealna na całym globie. Ubóstwiam cię, każdy centymetr twojej skóry, każde słowo wychodzące z twoich ust, każdy twój ruch. Patrzenie na twój uśmiech, twoje szczęście jest tym, dzięki czemu jeszcze tu jestem. Jesteś całym światem, Sophie – zakończył, delikatnie przykładając swoje usta do jej.
Niepewnie odwzajemniła pocałunek.
- Przepraszam, że byłam taka beznadziejna i nie chciałam naszego powrotu. Też postaram się być lepsza, okej?
Zadarła wysoko głowę, bo jednak Oliver był od niej sporo wyższy i leciutko się uśmiechnęła. Pokiwał głową i odnalazł jej palce.
- Wierzę ci – odpowiedział surowym tonem, po czym głośno się roześmiał, prawie natychmiast zostając skarconym przez pielęgniarkę.
Ojczym Jessiki po tym, jak z wściekłością zauważył, że nie ma jej w mieszkaniu, wybiegł na zewnątrz i zaczął ją nawoływać, zaglądając wszędzie, gdzie przypuszczał, że mogłaby być. Przeszedł przez praktycznie całe miasto, odwiedzając po drodze każdy sklep, magazyn czy park. Stanął przed szpitalem.
- Mam nadzieję, że się ta smarkula załatwiła na amen – warknął i wkroczył do środka.
W portierni dopadł do blatu, przy którym urzędowała recepcjonistka i podał dane Jess, by upewnić się, że dziewczyna się tutaj znajduje. Wchodząc po schodach na górę minął jakąś bardzo zajętą sobą parę, więc specjalnie, by dać im do zrozumienia że są tu też inni ludzie, wpadł na nich swoim lewym bokiem, i pogwizdując pod nosem ruszył korytarzem przed siebie, nie zwracając uwagi na słowa, którymi obrzucał go chłopak.
Stanął przed salą 58, w której, według recepcjonistki miała znajdować się jego pasierbica, i wtargnął do środka. Na jej widok zaczął się histerycznie śmiać i wywrzaskiwać w jej stronę obelgi. Do pomieszczenia wpadł lekarz i dwie kobiety i zaczęli na siłę wyprowadzać go z pokoju.
Całej tej scenie przyglądali się z boku poszkodowani Sophie i Oliver. Dziewczyna miała bardzo dziwne wrażenie, że skądś tego faceta zna, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć dokładnie skąd. Oliver zaś obejmował dziewczynę ramieniem na wypadek, gdyby jakiś inny szaleniec zechciał na nich ponownie wpaść.
Sophie zmarszczyła brwi. Te oczy, głos… Boże, skądś znała tego gościa! Przyjrzała mu się jeszcze raz dokładnie. W chwili gdy wpatrywała się w jego twarz, on też się odwrócił. Wstrząsnął nim szok, zaraz po tym jak rozpoznał dziewczynę.
- O mój Boże – jęknęła, osuwając się na ziemię. – Kim jest ten człowiek? – zapytała cicho Olivera.
- Wnioskuję, że ojcem albo ojczymem Jessiki – zastanowił się chwilę. – A co? Co się dzieje? – zaniepokoił się.
- To jest mój ojciec – wydusiła jeszcze z siebie dziewczyna i opadła w ramiona Olivera.
nieważne. pisząc to, miałam głowę pełną pomysłów, no i postanowiłam zrealizować ten.
swoją drogą, jestem straasznie ciekawa, co o tym pomyślicie.
nie jest to dokładnie to, co chciałam stworzyć, ale grunt że wreszcie dodałam XD
komentujcie ok, bo to straszna motywacja.