niedziela, 8 czerwca 2014

14

Można by pomyśleć, że wszystko zacznie się od nowa. Że Sophie znów wyląduje w szpitalu, że posądzą ją o próbę samobójczą, że wszystko się powtórzy.
A gdzie tam.
Dziewczyna śmiejąc się przez łzy, dekorowała swoją rękę nowymi bliznami, kompletnie się niczym nie przejmując. Wszystko wróciło, wszystkie wspomnienia, to, co robiła ze swoim ciałem kiedyś. Było znów tak samo, znów siedziała na podłodze usłanej szkłem, łzami i krwią i zadawała sobie przyjemny ból.
Ale przecież nie mogła być aż taka głupia, żeby dać się teraz przyłapać matce!
Otworzyła kosmetyczkę. Od zawsze chowała tam bandaż, wreszcie miał okazję się przydać.
Otarła łzy. A kto mówił przed chwilą, że nie będzie dziś płaczu? Ha, była taka słaba i beznadziejna.
Owinęła rękę. Nawet tak bardzo nie bolało. Spuściła rękawy na sam dół i zabrała się za sprzątanie. Żeby tylko matka nie weszła, żeby nie weszła, powtarzała w głowie jak mantrę.
Akurat miała szczęście, bo kobiecie ani przez myśl nie przeszło, żeby zajrzeć do córki. Siedziała przy stole z poczuciem, że znów wszystko psuje i wolała teraz się do niczego nie wtrącać. Słyszała oczywiście jakiś huk w pokoju Sophie, ale nie, nie będzie się wpychać. Znowu tylko będzie darcie i bezsensowna kłótnia. Po prostu trzeba to przeczekać i dać się sytuacji uspokoić.
Dziewczynie udało się wszystko mniej więcej uprzątnąć, wskoczyła więc z powrotem do łóżka i przykryła się kocem. Trzęsła się z zimna, dłonie miała zimne jak lód. Zdrętwiałe palce ledwo co podsunęły okrycie pod brodę i pozwoliły choć trochę wchłonąć ciepło. Przymknęła powieki, a spod nich wypłynęła jedna, samotna łza.
Gdzie był Oliver, kiedy naprawdę go potrzebowała?
Dlaczego jeszcze jej nie odwiedził?
Naprawdę miał ją gdzieś?
To bolało.
Telefon leżał zdecydowanie za daleko, nie będzie się przecież fatygować i na powrót zagłębiać się w środek tego zimnego pokoju, kiedy tu wreszcie zaczęła się ogrzewać. Trudno.
Starała się zasnąć, naprawdę się starała. Zamykała oczy, nuciła jakąś bezsensowną, wolną melodię, wyobrażała sobie deszcz, nawet posunęła się do tego idiotyzmu, jakim jest liczenie skaczących owiec. Kiedy w końcu obraz owych zwierząt przybrał zakrwawione oblicza i zamiast przez płot, skakały przez płonącą obręcz, otworzyła szeroko oczy.
Wow, była już noc.
Przeleżała tak kilka godzin, wywnioskowała to z padającego przez okna promienia księżycowego. Pełnia, czyli kolejna bezsenna noc.
Może faktycznie przydałby się telefon, mruknęła do siebie w myśli i wyciągnęła rękę w stronę biurka, usiłując go dosięgnąć. Opuszkami palców przyciągnęła go do siebie i zamknęła w uścisku dłoni. Westchnęła. No super, telefon jest, i co teraz? Będzie szukać jakichś dennych opowiadań czy zacznie męczyć kogoś (czyt. Olivera) smsami?
Żadne z powyższych.
Otworzyła notatki i zapisała dzisiejszą datę.

Oliver usnął w ramionach Jessiki, która nieprzerwanie głaskała go po ciemnej czuprynie. Kiedy do niej przyszedł, bez słowa się przytulili i trwali tak dość długo. Oboje nie rozumieli jeszcze, co działo się w ich głowach i czemu nagle myśli wypełnione zostały tą drugą osobą. Coś było nie tak, ale to teraz nie było aż tak istotne, żeby zawracać sobie głowę rozwiązaniem tego.
Chłopak między wybuchami płaczu i złości w skrócie opowiedział Jess, jak to nie przespał kolejnej nocy wspominając związek z nią, jak rano marzył tylko o tym, by jej dotknąć, usłyszeć jej głos. Kiedy zapinając guziki koszuli o mało co nie zemdlał, bo nieustannie przed oczami stawał mu ten cholerny rozpędzony autobus i wbiegająca na jezdnię Jessica… Teraz wreszcie zasnął, zmęczony całym dniem, a dziewczyna pochylała się nad nim i czule wodziła palcami po jego twarzy i szyi.
Nie mogła zaprzeczyć, że go kochała. Kochała, bardzo, ale po tym, jak wstąpił w związek z Sophie czuła, że to koniec. Przecież widziała, jak na siebie patrzyli. Widziała ich wiecznie splecione dłonie i tak bardzo szczere uśmiechy. Tęskniła za tym, kiedy to taki uśmiech przeznaczony był wyłącznie dla niej, kiedy nie dzieliła Olivera z nikim innym.
Cierpiała za każdym razem, kiedy słyszała imię Sophie, nieważne, czy chodziło o tą konkretną czy jakąś inną przypadkową dziewczynę. Po prostu czuła ból rozdzierający jej serce, ale nie chciała być słaba. Chciała pokazać wszystkim, jak bardzo potrafiła sobie z tym poradzić i jak bardzo mogła być silna.
A teraz? Teraz znów mogła trzymać go w ramionach, odgarniać kosmyki włosów z czoła i patrzeć, jak głęboko oddycha, jak niespokojnie rzuca się przez sen. Nareszcie. I tak było dobrze.

Rano dzień okazał się dżdżysty i od samego rana wypełniony kroplami deszczu spadającymi z nieba. Wtorek, kolejny, nużący dzień tygodnia.
Pierwszy raz w życiu Sophie chciała iść do szkoły. Nieważne, że jej piekące gardło prawie nie pozwalało jej mówić. Nieważne, że była wręcz pewna, że mama zatrzyma ją siłą. Nieważne, że słaniała się na nogach.
Nie mogła spędzić kolejnych dwudziestu czterech godzin w pokoju, zamknięta w tych ponurych czterech ścianach. Zbyt wiele dni nauki opuściła, żeby teraz po prostu leżeć, przykuta do łóżka, bez możliwości ruchu i samodzielnego decydowania.
Uznała, że wstanie i po prostu wyjdzie. Ubrała się ciepło, do torby wrzuciła jakieś przypadkowe zeszyty, nie zawracała sobie głowy sprawdzeniem planu, i zeszła na dół. Mama chyba jeszcze spała, więc bez zbędnych problemów wyszła na zewnątrz. Kaptur momentalnie znalazł się na jej głowie, kiedy poczuła pierwsze krople na swoich włosach i twarzy.
Ciężkimi butami rozchlapywała kałuże, jednocześnie naciągając rękawy kurtki aż po same palce. Było zimno, szła cała w drgawkach, mimo to ani na moment się nie zatrzymała i nie pozwoliła zębom szczękać.
W szatni był cały tłum ludzi. Miała ich gdzieś, naprawdę gdzieś. Weszła do środka i nie patrząc na nikogo, odwiesiła swoją kurtkę i ułożyła buty pod ławką. Momentalnie zauważyła, że na jej widok wszystkie rozmowy ucichły, posłała więc tylko tym ludziom obojętne spojrzenie i wyszła, poprawiając plecak na ramionach.
Pod salą były tylko jakieś zbłąkane dwie osoby, usiadła więc pod ścianą i ze słuchawkami w uszach gotowa była ignorować cały świat aż do dzwonka. I udałoby jej się to, gdyby nie nauczycielka biologii, będąca zarazem jej wychowawczynią. Uklękła przed nią i poklepała po kolanie dając znak, by wyjęła słuchawki. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Sophie, co się działo? Tak długo nie było cię w szkole, twoja mama nie odbierała ode mnie telefonów… Wszystko w porządku?
Dziewczyna energicznie pokiwała głową.
- Tak, dziękuję za troskę. Po prostu byłam chora, nic poważnego. Usprawiedliwię to, obiecuję – dodała natychmiast.
Aby zabrzmiało to bardziej wiarygodnie, uniosła kąciki ust. Wypadło to jednak tak fałszywie, że kobieta aż podniosła lewą brew. Westchnęła.
- No cóż. Nie będę naciskać, ale pamiętaj, proszę, że jeśli będziesz chciała porozmawiać…
- Wiem, gdzie panią znajdę – przerwała jej Sophie. – Dziękuję.
Na powrót włożyła w uszy słuchawki, nie mając ochoty i chęci kontynuować tej bezsensownej rozmowy. Już miała dość tego dnia, a dopiero się zaczął…
Na lekcjach patrzyli na nią jak na dziwadło. Czy naprawdę kilku-, no dobrze, kilkunastodniowa nieobecność jest powodem do wszechobecnych plotek i szeptów? Powinni się naprawdę zastanowić nad tym, co mówią.
Chemia jako pierwsza to najgorsze, co mogło jej się trafić. Nie dość, że była rozkojarzona i nic nie docierało do jej umysłu, to jeszcze nauczycielka pod koniec lekcji nakazała wyjąć karteczki i napisać szybki test z lekcji dzisiejszej. Niby powinno wypaść to dobrze, mieli materiał na świeżo, ale jak to bywa w liceum; nikt nic nie notuje, a tym bardziej nie uważa. Sophie oddała więc kartkę ozdobioną tylko przez jej nazwisko i esy floresy w rogu i powoli powlokła się przed budynek szkolny chcąc chociaż trochę dotlenić organizm.
Nie dało jej to jakoś specjalnie dużo, ale poczuła się lepiej, kiedy zimny wiatr owinął się wokół niej i zamknął w szczelnym uścisku. Po takiej kuracji okryła się szczelniej połami swetra i spóźniona weszła na historię.
Śmiechy, szepty i chichoty natychmiast się pojawiły. Salę wypełniły szelesty złożone z ludzkich głosów i przesyłanych karteczek. Nauczyciel, który nigdy nie przejmował się uczniami dalej pisał coś na tablicy, podczas gdy środkiem sali przeszła zmarkotniała Sophie, a kawałki papierków latały wokół niej jak konfetti. Opadła na krzesło, mając ochotę się rozpłakać. Czy cały wszechświat uwziął się dzisiaj, aby uprzykrzyć jej życie?...
Zanim nadeszła upragniona godzina druga kończąca lekcje, nastolatka zdążyła już kilkukrotnie załamać się nerwowo i pomyśleć o zaprzestaniu chodzenia do tej jakże cudownej placówki co najmniej sto razy.
Wyszła na zewnątrz i prawie natychmiast z nieba posypały się pierwsze płatki śniegu. No cóż, w końcu była już końcówka listopada, było to możliwe, prawda? Nałożyła kaptur na same oczy, odcinając sobie tym samym jakiekolwiek pole widzenia, ale miała to gdzieś. Byleby uciec sprzed szkoły, odciąć się od tych ludzi, od wszystkiego… Nie było jej niestety dane pomyśleć o tym w zacisznym autobusie, ponieważ akurat tego dnia postanowił zastrajkować i nie przyjechał na przystanek o stałej godzinie.
- No jasne – sarknęła, słysząc jak ludzie wokół narzekają i bulwersują się przeciwko zaistniałej sytuacji. – Musiało się tak stać, a jakżeby!
Tupnęła kilka razy ciężkimi butami o cienką warstwę puchu i ruszyła przed siebie. Nie miała już wyjścia, musiała pokonać te cholerne sześć kilometrów piechotą, a pogoda, jakby słysząc to, rozpętała na ziemi istne piekło. Śnieg sypał prosto w twarz, zmuszał dłonie do wczołgania się prosto w ciepłe czeluście kieszeni, a wiatr zrzucał kaptur z powrotem na plecy, co prowadziło do tego, by częściowo zagrzane już dłonie na powrót wypełzły na zewnątrz i dotknęły pokrytego białym, lodowatym szronem kaptura. Przez całą drogę dziewczyna walczyła z samą sobą, aby się nie poddać, nie usiąść na środku chodnika i z bezsilności zacząć ryczeć. Byle do domu, byle do domu…
Wpadła do środka jak burza, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi. Jak najprędzej opuściła zimny przedsionek i z szybkością torpedy wbiegła do salonu, od razu rzucając się na koc zwinięty w nieforemny kłąb na skórzanym fotelu. Po owinięciu się owym nietypowym płaszczem zrobiła gorącą kawę i rozsiadła się na kanapie, pocierając dłonią dłoń, aby chociaż trochę się rozgrzać. Szczękała zębami, a z nosa leciał jej katar, była więc pewna, że przeziębienie na długo jej nie opuści.
Wyjęła z plecaka książki, chcąc chociaż poudawać, że oceny i nauka ją obchodzą i otworzyła zeszyt z matematyki na ostatnim temacie. Tak czy siak, nie miała wyjścia. Jeśli chciała przejść do następnej klasy bezproblemowo i ze średnią powyżej 3.0, musiała się za siebie zabrać.

Oliver spacerował powolnym krokiem pozwalając opadać śniegowi na jego odkryte ramiona. Widział, jak ludzie wzdrygali się na jego widok, sami przecież spieszyli się do domu by uciec od wszechobecnej zimy, ale nic sobie z tego nie robił.
Po rozmowie z Jessiką, po której oboje doszli do wniosku, że przecież włos im z głowy nie spadnie, jeśli będą utrzymywać ze sobą normalne, przyjacielskie kontakty postanowił oznajmić to natychmiast Sophie, jednocześnie upewniając się co do jej stanu zdrowia. Miał świadomość, że ostatnio zaniedbał ją jak ostatni dupek, że powinien jak najprędzej biec pod jej dom i na kolanach błagać o wybaczenie… Ale jakoś tak jeszcze się do tego nie zebrał. Coś się z nim działo i nie mógł nad tym w żaden sposób zapanować.
Ze skrzypnięciem przekroczył furtkę i rozglądając się na boki, jakby bał się, że ktoś go śledzi szybkim, nerwowym krokiem dotarł do drzwi. Wdech, wydech, dzwonek.
Z wewnątrz usłyszał ochrypły głos Sophie, więc wszedł do środka i czym prędzej dotarł do salonu, skąd dobiegał głos nastolatki.
Owa biedna, schorowana istotka siedziała pod dwoma kocami, z paczkami chusteczek wokół i co chwila małymi łyczkami popijała ciepły napój. Od kaszlu na policzkach miała ślady łez, a miejsca wokół nosa były zaczerwienione. Oli aż przystanął. Była chora?
- Sophie – wyszeptał i znalazł się przy niej sekundę później.
Usiadł przed sofą, łapiąc jej zziębnięte dłonie w swoje i spojrzał jej głęboko w oczy.
Uśmiechnęła się i pogładziła go po mokrych od śniegu włosach.
- Oliver… Czemu nie odzywałeś się wcześniej? Nie wiedziałam, co o tym myśleć…
- Wiem, przepraszam, znowu nawaliłem – zaczął się tłumaczyć. – Zdaję sobie sprawę z tego, jakim dupkiem jestem, bo kompletnie cię olałem, ale już jestem i nie zamierzam nigdzie chodzić. Muszę…
- Chcę ci… - powiedzieli to praktycznie równocześnie i pomieszczenie wypełnił ich cichy śmiech, lekko nawet zachrypnięty w przypadku dziewczyny. – Mów pierwszy – zachęciła go ruchem dłoni.
Pokiwał głową.
- Byłem u Jessiki. Dużo rozmawialiśmy, uwierz mi, i doszliśmy wspólnie do wniosku, że będziemy się normalnie przyjaźnić, spotykać się, i mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? – spojrzał na nią pytająco.
Na chwilę się zamyśliła. W końcu wzrokiem napotkała jego oczy i pokręciła głową z leciutkim uśmiechem.
- Macie prawo. Nie mogę wybierać ci znajomych, więc… Droga wolna.
Chłopak przymknął na chwilę powieki, podnosząc do swoich ust dłonie nastolatki i delikatnie je pocałował. Potem popatrzył na nią wyczekująco i oznajmił:
- Ty też zaczęłaś coś mówić, prawda? Proszę więc, skończ.
Zawahała się na dosłownie ułamek sekundy. Uśmiechnęła się szeroko i pokręciła głową.
- Nie, to w sumie nie istotne. Powiem ci kiedy indziej. – pogładziła go po policzku. Nie musi przecież wiedzieć o tym, że ma w planach spotkać się z Brianem. – Wszystko w porządku.
Oli popatrzył na nią. Widać było, że zapewnienie go nie przekonało, nie chciał jednak się kłócić i ruchem głowy zaakceptował zdanie dziewczyny.
- No, a teraz, moja droga, porywam cię na wieczór. Spodoba ci się, obiecuję – uniósł dłoń do serca, przyrzekając.
Siąknęła nosem.
- Jestem chora, Oliver – westchnęła. – Jeżeli chcesz, abym wyszła na zewnątrz, to sprowadź jakimś cudem lato i przynieś mi najlepszy na świecie lek na przeziębienie, oki?
Roześmiał się głośno, klaszcząc w dłonie. Wyciągnął jedną z nich w stronę Sophie i przekrzywił głowę odrobinę w lewo.
- Nie daj się prosić. Naprawdę, nie pożałujesz. Ubierzemy cię w całą twoją szafę – dodał bardzo poważnym tonem, a biedna dziewczyna już nie wytrzymała i wybuchła zaraźliwym śmiechem.

Godzinę i trzy minuty później dwójka siedziała na tylnym siedzeniu taksówki, grzejąc się nawzajem swoimi ciałami. Zaciekawiona dziewczyna przyglądała się widokom na oknem. Nie znała tej okolicy, a po światłach, bilboardach i całych tłumach ludzi wywnioskowała, że byli w centrum jakiegoś dużego miasta.
- Oli? – spojrzała na niego pytająco. – I co? Gdzie mnie wywozisz?
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie ufasz mi?
- Nie no, skądże… Ufam, po prostu wolę wiedzieć gdzie spędzę wieczór – zaśmiała się nerwowo.
Pogłaskał ją krótko po ramieniu i zapewnił:
- Już niedaleko. Będziesz zachwycona.
Kilkanaście kilometrów później w końcu zatrzymali się na poboczu. Po zapłaceniu, wymianie uprzejmości z kierowcą i życzeniu sobie nawzajem miłego wieczoru wysiedli, czując od razu mróz ciągnący od padających drobinek śniegu. Nastolatka naciągnęła kaptur na głowę i zadarła ją, kierując wzrok prosto na kilkudziesięciu piętrowy budynek. Aż zagwizdała.
- No no, nieźle… Pierwszy raz widzę coś aż tak wysokiego. Po co tu jesteśmy?
- Aleś ty jest niecierpliwa – przewrócił oczami Sykes i objął ją ramieniem. – Jesteś w stanie wytrzymać jeszcze dziesięć minut w niepewności?
I nie czekając na jej odpowiedź, pchnął ją do wewnątrz budowli i od razu skierował swoje kroki do windy. W środku nieprzyjemnie szarpnęło, więc dziewczyna syknęła i wtuliła się mocniej w chłopaka.
- Boisz się wind? – zdumiał się, pocierając dłonią w górę i w dół jej ramię.
- Ekhm, po prostu tego nie lubię – wyjaśniła wymijająco.
Na szczęście stanie w klaustrofobicznie małym pomieszczeniu szybko dobiegło końca i wysiedli. Byli na ostatnim piętrze, a przed nimi stała zaczepiona o dach budynku drabina. Popatrzyła na to przerażona, a potem skierowała wzrok na zachwyconego Olivera.
- Mamy po tym wyjść?!
- Chodź! – ponaglił ją tylko i sam zaczął wspinać się w górę.
Z ciężkim westchnieniem i poczuciem, że nie ma odwrotu dziewczyna zaczęła kroczek po kroczku stawiać stopy na poszczególnych szczeblach drabinki. Kiedy stała już na ostatnim, ktoś stojący za nią przewiązał jej oczy tasiemką. Zachwiała się i zaczęła piszczeć.
- Rozum ci odjęło do końca?! – krzyknęła, dłońmi szukając asekuracji. – Zaraz spadnę, ostrzegam!
Czyjeś dłonie podniosły ją i postawiły na trwałym gruncie. Zrobiła trzy małe kroczki w przód i w bok chcąc się upewnić, czy na pewno jej bezpiecznie. Policzyła w myślach do dziesięciu.
- Halo, co jest grane? Chcesz, żebym umarła na zawał? – naburmuszyła się i skrzyżowała ramiona na piersi.
Usłyszała w oddali kilka nieznanych jej śmiechów. Drgnęła, przestraszona.
Sekundę później poczuła znajome męskie perfumy i silne ramiona, obejmujące ją w pasie. Zaczęła iść wolno do przodu, czując napierające na nią od tyłu dłonie i poruszając się w ten sposób, wyczuła stopą jakiś schodek.
- Okej, koniec. Oliver, zdejmij mi to dziadostwo z oczu. Błaaagam.
Wstążka wolno opadła na ziemię, a sama dziewczyna wreszcie wzięła głęboki wdech i… Stanęła jak wryta. Znajdowała się na dachu najprawdopodobniej najwyższej budowli w mieście, stała dokładnie na jego skraju, pod stopami mając kilka centymetrów powietrza, a widok nocnego miasta rozciągający się w dole przyprawiał ją o zawrót głowy. Szła zima, dzień był więc coraz krótszy, teraz zatem wszystko było spowite tajemnicą nocy. Światła samochodów, lamp świecących się w oknach i migających sloganów raziły swoją jasnością, a jednocześnie niesamowicie zachwycały. Czuła się, jak gdyby tylko jeden krok dzielił ją od spełnienia marzeń, jak gdyby jeden malutki kroczek w przód mógłby wszystko załatwić…
Nawet nad tym nie panując, przesunęła się o milimetry w przód, zostawiając za sobą kolejny fragment dachu.
- Ej, ej, ej, spokojnie! Tylko nam tu nie skacz – zaniepokojony głos rozległ się tuż koło jej ucha i została odciągnięta do tyłu.
Zakręciło jej się w głowie i oparła się o ową nieznaną jej osobę. Czuła dotyk palców w rękawiczce na swoim policzku.
- Już dobrze? – Oliver znalazł się przy niej w trybie natychmiastowym. – Źle się czujesz? Sophie, odpowiedz mi!
- Nie, w porządku. Tylko zakręciło mi się w głowie – zapewniła i stanęła o własnych nogach.
Wtedy dopiero się rozejrzała dookoła. Dach wypełniony był przez kilkunastu nastolatków, z czego jedynie kilkoro przejęło się jej osobą. Rozpoznała Matta Nichollsa, rozmawiającego z jakąś dziewczyną w rogu i Jordana Fisha, któremu zawdzięczała uratowanie życia kilka sekund temu.
- O, hej – odezwała się w jego stronę. – Nie wiem, co się stało, przepraszam…
- Nie ma o czym mówić. Ważne, że już jest okej – uśmiechnął się do niej ciepło. – Ludziska! Jesteście gotowi?!
Rozległ się zbiorowy krzyk oznaczający oczywiście aprobatę pomysłu i ludzie przysunęli się do jednej z krawędzi dachu, trzymając w dłoniach jakieś dziwne, nieforemne pudełka.
Oliver podał jedno dziewczynie. Obróciła je w palcach zdając sobie sprawę z tego, że to biały lampion. Szeroko się uśmiechnęła.
- Właśnie spełniam swoje marzenie, wiesz? – szepnęła mu prosto do ucha i pozwoliła, by pomógł jej podpalić jego spód.
Patrzyła, jak inne klosze rozbłyskają jasnym światłem. Poczuła łzy pod powiekami i szybkim ruchem je otarła.
- Na trzy, okej? – wydostało się z jej ust. Sama była zdziwiona, że odważyła się cokolwiek powiedzieć, nikt jednak nie był tym zdziwiony i wszyscy pokiwali głowami.
- Jeden… Dwa…
Oliver pocałował ją w policzek i położył brodę na jej ramieniu. Przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą.
- Trzy – szepnęła ledwo słyszalnie i wszyscy, jak jeden mąż, wypuścili w górę migoczące lampiony.
Kilkanaście światełek popłynęło wolno w górę, zdobiąc krajobraz nocnego miasta. Sophie przytuliła się do chłopaka, pragnąc jak nigdy wcześniej, aby ta chwila trwała wiecznie. Było idealnie. Nie czuła już mrozu, smutku ani niczego innego. Było jej po prostu dobrze, bo patrząc na oddalające się lampiony, poczuła wreszcie, jaka jest, może być i zawsze była szczęśliwa.

***
czyżby Patts znowu nawaliła z terminem, ojej?...
nawet nie będę Was przepraszać i obiecywać, że następny będzie szybciej, bo pewnie znowu coś się stanie i nie będę dawać znaku życia przez miesiąc.
ale no wiecie. Kocham Wasze komentarze, więc czekam na nie tutaj, jak zawsze XD
mam nadzieję, że się rozdzialik podoba. Końcówkę pisało mi się taak dobrze, więc może nie wyszła jakaś tragiczna?
lovki.


13 komentarzy:

  1. Wybaczam obsuwę, bo było - pomimo całego tragizmu sytuacyjnego - super!
    Rozumiem również to, że Sophie jest ciężko w takim momencie, jak ten, ale uważam, że cięcie się, tak jak inne rodzaje autoprzemocy nie są wskazane... a jej matka, sorki, że to powiem, ale jest totalną porażką, dlaczego kompletnie nie zwraca uwagi na własne dziecko? Może to ja mam zaburzone postrzeganie świata, bo od małego jestem z mamą w cudnej relacji i wie o mnie praktycznie wszystko :)
    Cóż, czekam na kolejny, wierząc, że Oli przestanie wreszcie lawirować między dziewczynami, bo to mnie wkurza do reszty.
    Odpowiadając na pytanie: zaobserwuję bloga panelem, choć nie mam tego w zwyczaju :)
    Weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskie!! Kocham to jak piszesz. Czekam na dalszą część!!
    A i zapraszam na mojego bloga :D

    OdpowiedzUsuń
  3. No nareszcie ! Czekałam tak długo na ten rozdział co dziennie wchodząc w tą zakładkę szpiegując ^^
    Świetny rozdział <3 dalej pisz następny :3 i nawet nie próbuj mi tu wkręcać o żadnym następnym kiepskim terminie XD rządam następnego jeszcze w tym miesiącu :D
    Kocham to jak piszesz, czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie! Zaczynałam już tęsknić. No dobra- bardzo tęsknić! Po pierwsze to koooocham to jak piszesz, masz perfekcyjny zasób słownictwa i idealnie tym operujesz, pod tym względem to naprawdę Cię podziwiam.
    Co do fabuły, to może i dobrze, że matka Sophie nie weszła wtedy do pokoju, bo byłaby drama. A tych dram to już było bardzo dużo jak na 14 rozdziałów i na razie chyba wystarczy. Oliver...w sumie go rozumiem. Ja też średnio garnęłabym się do odwiedzenia jakiejś słabej psychicznie laski, która co chwilę coś odwala. No naprawdę Sophie, znowu się tniesz? Boże. Jak mnie to denerwuje. Samookaleczanie jest bardzo bardzo bardzo złe i nikt nie powinien sobie tego robić. Wiem, co mówię, a jak Bennoda twierdzi, że wie co mówi, to znaczy że naprawdę wie i koniec gadania, trzeba jej słuchać, hehe.
    Oli jest niestały uczuciowo. Też powinien się ogarnąć, bo to nieładnie robić obu lasiom nadzieję. No kurde no. WKurzają mnie jak zawsze wszyscy w tym opowiadaniu (taka reguła XD), ale przynajmniej Oli'ego i Jess z tych wszystkich znienawidzionych rozumiem. Reszta wkurza. I. To. Bardzo. Bardzo. Mocno.

    Okej, nie chce mi się truć ci teraz brzydkiego miejsca moimi zażaleniami, kocham cię bardzo autreczko kochana, pisz. Weny i miłego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  5. o matko, dodalas wreszcie !<3
    koncowka taka cudowna, mam nadzieje ze wreszcie beda razem i happyend i wszystko xD
    tzn nie przeszkadzają mi dramy, ale naszym biednym bohaterom nalezy się wreszcie cos fajnego nie uwazasz ?:D
    weny zycze i wracaj szybko z nowym rozdzialem:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudne jak zwykle,znowu sie wzruszyłam <3 nie zmieniaj już nic między nimi haha,życze weny i pozdrawiam!:3

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeest ! Patts wróciła ! :) Tęskniłaam nawet nie wiesz jak bardzo ! ;*
    Taak, znowu nawaliłaś z terminem, ale wybaczam .♥ Whatever.
    Płakałam. Wzruszyłam się czytając twój rozdział. Jest świetny i te de.
    Ale wkurza mnie całe zachowanie Sophie i Olivera. Sophie ponieważ nie umie się wziąść w garść tylko nad byle czym rozpacza. Oliver dlatego że niby jest z Sophie ale ciągle chyba coś czuje do Jess.
    Ale koniec był taaki słodziaśny że zapomniałam o wszystkich niedogodnościach i rozkoszowałam się sceną z lampionami. To było piękne. Taakże czekam z niecierpliwością na następny rozdział, życzę ci weny i mam nadzieję że wpadniesz do mnie na nowy rozdział który pojawi się dzisiaj wieczorem albo jutro ;) ♥

    OdpowiedzUsuń
  8. Umcia, umcia. XD
    Mam nadzieję, że Jess i Oli zostaną TYLKO PRZYJACIÓŁMI. Bo ja nie, to chyba Ci głowę urwę xd
    Nie no, taki żarcik ;D
    Ale rozdział bardzo fajny, czytało się ogólnie szybko i wszystko....w porządku :)
    Trolololololololo...
    Cieszę się, że znalazłam twojego bloga i że poznałam taką fajną osóbkę, jaką jesteś :D
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział tego opowiadanka, nooo ♥
    Więc, teraz się żegnam, ale mam nadzieję, że za niedługo znów będę mogła u ciebie coś fajnego przeczytać i skomentować.
    Papatki ;**

    OdpowiedzUsuń
  9. Chamski spam: u mnie 4 rozdział. Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń
  10. No rozdział super :)
    Trochę trzeba było poczekać, ale warto!
    Oby następny był szybciej :D Chociaż w sumie rozumiem, że czasami to trudne.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejuuu nie moge sie doczekac kolejnego rozdzialu,wspaniale to jest <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetne jak zawsze <3 Nie rób już nic z Jess i Olim,bo pewnie czytelnicy nie dadzą rady ( XD ) a Sophie ze swoimi skłonnościami nie wiadomo co zrobi huh :c Końcówka super,fajnie czytało mi się cały rozdział :) wracaj do nas szybciutko z jakimś nextem <3

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy kolejny ? :<

    OdpowiedzUsuń