Teraz po prostu leżała na łóżku, przykryta w całości kocem i czuła tylko, jak wściekłość rozsadza jej głowę. Gorące łzy znaczyły jej policzki i znikały w poduszce, a ich ilość bynajmniej nie malała. Z sekundy na sekundę ich przybywało, a sama Sophie umierała już praktycznie na ból głowy. Nie mogła powstrzymać szlochu, po prostu nie mogła.
Przed oczami miała tylko tę jędzę siedzącą Oliverowi na kolanach, i przede wszystkim był to powód, przez który teraz znów zalała się łzami. Brakowało jej go, cholernie. Marzyła teraz, by otworzył drzwi, porządnie ją ochrzanił za to, bądź co bądź, dziecinne zachowanie, a potem pokołysał w swoich ramionach zapewniając, że Jessica już więcej nie wkroczy w ich życie, które tak pięknie się zapowiadało.
Ale nie.
Bo zniknął. Nie poszedł za nią, chociaż dziewczyna gdzieś tam w środku miała na to cichą nadzieję. Musiała się przyznać przed samą sobą, że gdy stanęła przed drzwiami do domu, przez dłuższą chwilę nawet stała bez ruchu i wypatrywała go.
Nie pojawił się.
Może stał gdzieś tam, w ukryciu, za drzewami, ale go nie dostrzegła. W końcu postanowiła to zignorować, używając do tego całej swojej silnej woli i wkroczyła do domu, a tam wylądowała tu, gdzie teraz leżała, a mianowicie na łóżku, gdzie wypłakiwała wszystkie smutki. No cóż. Chyba będzie musiała pogodzić się z rozczarowaniem i postarać się zapomnieć i o Oliverze, i o Jessice.
Podniosła się i podeszła do lustra. Na swój widok skrzywiła się. Czerwone, opuchnięte oczy, czarne ślady po tuszu na policzkach i przetłuszczone włosy, lekko odstające z jednej strony. Jęknęła. Jedyne, czego teraz potrzebowała, to gorąca kąpiel i dużo, dużo piany. Plan idealny.
Oliver dotarł w końcu na najwyższe piętro budynku, w którym znajdowało się jego mieszkanie i zawahał się przed naciśnięciem klamki. Jak wytłumaczy mamie swoje załzawione oczy i fakt, że u jego boku nie stała teraz Sophie? Nie miał pojęcia. Nastawił się na to, że przemknie do swojego pokoju niezauważony i tak wszystko rozwiąże.
Gdy tylko przekroczył próg mieszkania, zrozumiał, jak wielki błąd popełnił. Całkiem wyleciało mu z głowy, że to dzisiaj jego brat miał imieniny i, jak ich rodzina miała w zwyczaju, wystawiono mu przyjęcie. Przy stole w salonie siedzieli rodzice chłopaka, kilka koleżanek mamy oraz ciocia. Nikt nie ukrywał swojego zdumienia wyglądem chłopaka, który tylko wydukał coś w ich stronę i ni to pobiegł, ni to się powlekł do swojego pokoju, gotów spędzić tam resztę dnia, tygodnia, a może i nawet życia.
Usiadł na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Nienawidził Jessiki, szczerze jej nienawidził. Ale... jedyną osobą, którą darzył nienawiścią mocniej, był on sam. Brzydził się samego siebie, tego, że pozwolił Sophie tak cierpieć.
Ktoś zapukał do drzwi. Nie odezwał się ani słowem, oparł tylko głowę na splecionych dłoniach, które ustawił na swoich kolanach.
Pukanie powtórzyło się. Jęknął.
- Czego? - mruknął.
- Mogę wejść? - usłyszał przytłumiony głos rodzicielki.
Wziął głęboki wdech, przetarł twarz dłonią i kiwnął głową.
- Możesz.
Kobieta znalazła się w środku, po czym starannie zamknęła za sobą drzwi. Przysiadła na skraju łóżka i spojrzała z troską na syna.
- Co się dzieje? Gdzie Sophie? - spytała spokojnie.
- No właśnie o to chodzi - wyszeptał. - Znienawidziła mnie, i wiesz? Wcale jej się nie dziwię. Nie zasługiwała na coś takiego, jak ja. Zraniłem ją, tak cholernie i nigdy mi nie wybaczy.
Podniósł wzrok i spojrzał na mamę zaszklonymi oczami. Kobieta poprawiła się na miejscu i dotknęła jego policzka.
- Co się stało? - ponowiła pytanie. - Jaki był powód jej nienawiści?
Oliver wpatrzył się w jakiś punkt na ścianie i przez dłuższy czas nie odpowiadał. W końcu otworzył usta.
- Skrzywdziłem ją tak bardzo - zaczął łamliwym głosem - że wolałbym umrzeć, aniżeli spojrzeć jej w oczy.
Dziewczyna, po gorącej kąpieli siedziała w salonie w dużym, bordowym swetrze z kubkiem parującej gorącej czekolady na kolanach. Skuliła się w rogu kanapy, starając się wyprzeć z umysłu jakiekolwiek myśli. Udało się jej już kontrolować płacz, z czego była bardzo dumna, teraz wystarczyło tylko zapomnieć.
Hm. Tylko?
AŻ zapomnieć.
Skupiła się na swoim brązowym napoju. Starała się wpatrzyć jedynie w to, w swoich myślach widzieć tylko tę czekoladę.
Nagle oczy zaszły jej łzami, tak znikąd. Wstała, chcąc wziąć chusteczki, jednak szloch tak nią wstrząsnął, że upadła, rozbijając kubek na drobne części, jednocześnie wylewając gorącą ciecz.
Leżała teraz na podłodze, kompletnie nie kontrolując swojego zachowania i płakała jak małe dziecko. Dlaczego to tak strasznie bolało?! Chciała już nie czuć tego bólu, zasnąć i obudzić się kilka tygodni, miesięcy wcześniej. Zaczęłaby wszystko inaczej, a może nawet... Niczego by nie zaczynała. Byłaby zawsze sama, zostałaby w końcu starą panną, mieszkałaby ze swoim czarnym kotem gdzieś, gdziekolwiek, i byłoby jej dobrze.
Taa. Oszukiwała samą siebie.
Oliver zmienił jej życie o sto osiemdziesiąt stopni, poprawiając je całkowicie. Nie było już śladu po jej starym nawyku spędzania dni przed telewizorem. Praktycznie codziennie wychodziła gdzieś z chłopakiem, była z nim, czuła jego bliskość.
A teraz jedyne co czuła, to wrzątek rozlany na jej nogach, na który zresztą nie zwracała szczególnej uwagi, i ból. Tak silny, że rozrywał ją od środka, pozbawiając powietrza w płucach i umiejętności wzięcia oddechu.
Miała szczerze dość, ale nie chciała dać nikomu tej satysfakcji i ze sobą kończyć. Chociaż pewnie w tej sytuacji Jessica byłaby wniebowzięta...
Nie, stop!
Nie myśl o niej.
No już, wstań i się ogarnij. Jak ty wyglądasz?!
Sophie podniosła się na drżących nogach. Posprzątać postanowiła później, teraz musiała się przebrać. Gorąc na jej skórze dopiero teraz dał o sobie znać. Syknęła i czym prędzej przebrała spodnie. Wracała już do salonu, by zająć się rozbitym szkłem i napojem, gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
- Żeby to nie był on - wyszeptała i weszła do przedpokoju.
Przed otworzeniem drzwi wzięła jeszcze głęboki wdech i przekręciła klucz.
- Sophie? Kochanie... - usłyszała i po momencie poczuła na sobie czyjeś ramiona.
- Mama? - wyszeptała zdziwiona, ale teraz nie chciała się nad tym zastanawiać i poddała się uściskowi.
Brakowało jej tego. Bardzo. Więc teraz chciała się tym nacieszyć, póki mogła.
Usiadły przy stole w kuchni. Kobieta tuliła do siebie córkę, która zwinęła się w jej objęciach jak gdyby miała pięć lat i właśnie rozbiła sobie kolano, i cierpliwie czekała, aż przestanie szlochać.
Ani słowem nie skomentowała bałaganu na środku salonu, nic nie powiedziała. Było to do niej tak niepodobne, że sama Sophie na początku miała wątpliwości, czy ktoś podmienił jej matkę.
W końcu usiadła. Kobieta podała jej chusteczkę, a nastolatka przesiadła się na miejsce naprzeciw niej i otarła policzki. Spojrzała na mamę, która spróbowała się nieudolnie uśmiechnąć.
Dziewczyna prychnęła, widząc grymas, który zamiast tego pojawił się na jej twarzy.
- No tak. Twoje mięśnie twarzy nie są przyzwyczajone do uśmiechu, może dlatego, że nigdy ich w tym celu nie używasz?
Mama spuściła wzrok, ale prawie natychmiast z powrotem skierowała go na dziewczynę.
- Wszystko sobie przemyślałam - zaczęła. - Przepraszam. Za to, że mnie przy tobie nie było. Że ignorowałam wszelkie twoje problemy, zasłaniając się pracą albo po prostu moim wybujałym ego. Wiem, że nie będziesz chciała mi tego wybaczyć, sama nie dałabym rady czegoś takiego zapomnieć... Kochanie, widziałam się z tatą - dodała, wzdychając.
Sophie wyprostowała się na swoim krześle i zrobiła wielkie oczy. Uniosła brwi i wpatrzyła się w mamę, dając jej do zrozumienia, by powiedziała coś więcej.
- Sam chciał się spotkać. Pytał, jak sobie sama z tobą radzę. Ha, dobre pytanie. - zamilkła na chwilę, zawieszając wzrok w czymś za oknem. Po momencie już kontynuowała: - Spójrzmy prawdzie w oczy, nie radzę sobie. Nie wiem o tobie nic, jak ci idzie w szkole, z kim się spotykasz, jakiej muzyki słuchasz... Nic. - westchnęła.
Sophie z niedowierzaniem patrzyła na mamę. Nigdy się jej tak dokładnie nie przyjrzała i zauważyła u niej pierwsze oznaki starości i zmęczenia. Drobne zmarszczki wokół oczu i ust, ciemne odrosty świadczące o braku czasu na ich zredukowanie, no i oczy. Bardzo smutne, duże, błękitne oczy.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie spodziewała się tego, a gdzie tam! Nawet w najskrytszych snach nie myślała o tym, że jej mama mogłaby się wreszcie zmienić. I to tak diametralnie... Coś mówiło jej, że to tylko jakaś przykrywka, że ta zmiana nie jest trwała, że zaraz prawda wyjdzie na jaw, ale odpychała od siebie tą myśl jak najdalej. Spojrzała na kobietę raz jeszcze i delikatnie się uśmiechnęła.
- Mamo, nie wierzę w to, co się teraz dzieje. Nigdy taka nie byłaś, czemu tak nagle... - urwała, dając jej możliwość do dopowiedzenia sobie w myśli reszty zdania.
Kobieta spojrzała na nią załzawionymi oczami i wyciągnęła dłoń ponad stołem, by chwycić palce córki. Trwały w takim uścisku jeszcze dobrą chwilę, dopóki Sophie nie odchrząknęła i nie odwróciła wzroku. Jej rodzicielka nieśmiało się uśmiechnęła i wstała.
- Chodź, posprzątamy to. - wskazała na podłogę w salonie, po czym zdała sobie z czegoś sprawę i dodała: - Tak w ogóle to co się stało? Otworzyłaś mi taka zapłakana...
Nastolatka również się podniosła i sięgnęła po miotłę.
- To dość, hm, długa historia...
- Nigdzie się nie wybieram. - oznajmiła natychmiast jej mama. - Muszę chyba to wiedzieć, jako matka, prawda? Martwię się.
- Szkoda, że dopiero teraz coś zauważyłaś - mruknęła cicho dziewczyna, po czym dodała głośniej: - Moją dotychczasową sytuację opisze tylko jedno zdanie. Miłość jest przereklamowana.
Oliver włóczył się po mieście już trzecią godzinę. Była dziesiąta w nocy, ulice były prawie że puste, ale on dalej uparcie pokonywał tę samą trasę nieprzerwanie przez cały czas.
Każda osoba, którą mijał, wydawała mu się znajoma, posiadała coś podobnego do Sophie. Przez to cierpiał jeszcze bardziej.
Chociaż, musiał przyznać, rozmowa z mamą wiele mu rozjaśniła i dała do myślenia. Miłość nie opiera się jedynie na słodyczy, chodzeniu za rączkę i wspólnym spędzaniu czasu. Owszem, jest to ważne, ale zawsze trzeba brać pod uwagę jakiś zgrzyt, który znikąd może pojawić się w życiu.
- Z prawie każdej kłótni da się wybrnąć – Oliver uciekł w swoje wspomnienia, przypominając sobie przemowę mamy. – Najistotniejsze wtedy jest to, jakie kroki się podejmie w celu naprawienia tego błędu. Nie możesz reagować zbyt pochopnie, ona też musi mieć czas – cierpliwie mu tłumaczyła.
Chłopak leciutko się uśmiechnął. Oczywiście, że musi mieć czas. No, a on? Nikt nie zwraca uwagi na jego uczucia? Złamane serce?
Jessica. Tak, jasne. Musiała się wedrzeć do jego umysłu powodując, że przed jego oczami zaczęły się przewijać obrazy, prawie że jak w kinie.
Ich pierwsze spotkanie. Pierwsza randka, pocałunek, spacery, imprezy, prezenty. Było im cudownie, to fakt, dopóki Jessica nie rzuciła go, bez pamięci zakochując się w Mattcie, co dopiero przybyłym do miasta. Zepsuło się wtedy wszystko, co podtrzymywało Sykesa przy życiu. Teraz też tak się stało, a stała za tym dokładnie ta sama osoba.
Usiadł na ławce, nie mogąc wytrzymać już natłoku myśli. Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Przetarł ją i ponownie zagłębił się we wspomnieniach. Kiedyś musiał się z nimi zmierzyć.
- Oliiiver! – rozległ się pisk Jessiki po całym mieszkaniu.
Oli, który co dopiero się obudził, szeroko się uśmiechnął, słysząc głos ukochanej. Prawie że sekundę później wyskoczył z łóżka, i pobiegł za źródłem dźwięku.
Nastolatka pochylała się nad stołem, mozolnie coś tnąc, gdyż wokół niej latały przeróżne skrawki papieru. Zaciekawiony chłopak zbliżył się do dziewczyny i objął ją w pasie.
- Co tam szykujesz? – musnął ustami jej policzek.
- Prezent – zachichotała dziewczyna i podskoczyła, radośnie piszcząc.
Schowała pudełko za plecami i uśmiechnęła się do chłopaka. Uniosła prawą brew i oznajmiła:
- Poproś ładnie, a dostaniesz.
Sykes przewrócił oczami, po czym parsknął śmiechem.
- No zgoda. Hm… Proszę? – zrobił słodkie oczka.
Jessica zrobiła minę mówiącą, że za mało się stara. Wzdychając, chłopak ponowił próbę:
- Bardzo ładnie proszę. Prooooszęęęęę – dodał, uroczo przeciągając samogłoski.
Dziewczyna odwróciła się do niego bokiem, co natychmiast wykorzystał, całując ją w policzek.
- Proszę? – wyszeptał.
Dziewczyna podniosła wzrok i zarumieniła się, widząc jego ciemne tęczówki wpatrzone w nią. Udała, że się zastanawia, po czym z perlistym chichotem wręczyła mu prezent.
- Wszystkiego najlepszego, Oliver – szepnęła i połączyła ich usta w pocałunku.
Otworzył szeroko oczy.
Nie wiedzieć czemu przeniósł się akurat do tego wspomnienia. Szczerze mówiąc… Tamten dzień zaliczał do jednych z najszczęśliwszych. To, jak Jessica zmieniła się od tego czasu, było nieprawdopodobne. Nie było u niej śladu po tej słodyczy, miłości… Była teraz jakąś lalką, jak gdyby ktoś z góry nią dyrygował, narzucając, co ma robić.
Przymknął powieki, czując zbierające się łzy. Wykrzywił usta w uśmiechu.
- Jesteś ciotą, Sykes – wyszeptał sam do siebie i na powrót uciekł w czeluści swojego umysłu.
bardzo dziękuję Sandrze za dopytywanie się o nowy, miałam dzięki temu motywację do pisania :D
co do fragmentu: cóż. niezbyt jestem zadowolona, wyszedł taki troszkę nijaki i krótki, ale takie też są potrzebne, czyż nie?
miłego czytania, misie.
komentujcie, ok? c: